Wraz z polskim latem miał pojawić się na moim blogu ciepły powiew. Może bryza z nad oceanu omijając konie pasące się tuż za moim oknem wpadła mi do pokoju i sprawiła, że chciałam odświeżyć mój blog?
Życie za oknem tak pięknie tętni. Chciałam, żeby cud mojej Islandii zagościł na nowo na stronach bloga. W końcu czyż nie jest pięknym, kiedy polski zmarźluch na wyspie ognia i lodu zamienia się w zimno luba, który idąc w bluzce na ramiączka dziwi się, że jest tak gorąco? Po drodze sprawdziłam temperaturę 12°C. Brakuje relacji z wycieczki firmowej, bardzo zresztą udanej. Chciałam się podzielić inspiracjami, które mnie ostatnio dopadły i głupstwami, które tak wprawnie mi już wychodzą. Jednak to się teraz nie pojawi. Nie wiem kiedy. Może za parę dni.
Teraz istnieje w mojej głowie jedna uparta myśl. Czy to kara za wyjazd na Islandię (tak kochaną zresztą przeze mnie) czy może wyspa przynosi mi pecha!
Na Islandię przyleciałam 1 czerwca rok temu.
13 sierpnia zmarła moja mama.
Dziś, po niespełna roku od tego koszmarnego dla mnie dnia, dowiedziałam się, że zmarł mój wujek.
Jeszcze nie zdjęłam jednej żałoby, a już przywdziewam drugą. Nie mogę przestać myśleć jak okropnie niesprawiedliwy jest ten świat. Zabrał mi w ciągu jednego roku dwoje bardzo bliskich i kochanych ludzi.
Z wujkiem widziałam się ostatni raz na pogrzebie mamy. Póżniej nawet rozmawiałam z ciocią, że kiedy przylecę na urlop w grudniu, to przyjadę do nich. Jednak ten miesiąc, który spędziłam w polsce był tak zabiegany. Jeszcze tyle spraw musiałam pozłatwiać. Doszły też wielkie porządki w domu, w rzeczach mamy, których nie miałam siły zrobić w sierpniu. Przygotowania do świąt też mnie zaabsorbowały. A w pierwszym tygodniu po świętach już wracałam spowrotem, więc nie pojechałam do nich. Obiecałam sobie jednak, że w tym roku pojadę do nich na tydzień. Wrócę do lat dzieciństwa i spędzanych u nich ferii i wakacji. Wujka zawsze się trochę bałam, ale w bardzo pozytywny sposób. Szanowałam go i podziwiałam, był moim autorytetem tak w dzieciństwie jak i teraz w doroslym życiu. Był bardzo ciepłym człowiekiem, rodzinnym, domowym. Jako dziewczynka wierzyłam, że on może wszystko, nie ma rzeczy niemożliwych dla niego i o co kolwiek poproszę dostanę to. Nigdy nie zapomnę naszych wypraw nad jezioro, jego opowieści, tego jak pokazywał i tłumaczył mi świat. Jak zabierał mnie do restauracji w parku i zamawiał duże lody, które pałaszowałam z zachwytem. I tajemnicy, która nas wtedy łączyła - nie mówić nic cioci, żeby nie dowiaedziała się, że zanim przyszliśmy na obiad był deser :D Jemu mogłam powiedzieć co się dzieje kiedy już nie dawałam sobie rady z dorosłym życiem. To on potrafił wysłuchać problemów i wiedział kiedy potrzebuję rady, którą potrafił znaleźć, a kiedy poprostu chcę się wygadać.
A teraz go nie ma. Nie ma jego mądrości, zrozumienia, spokoju, uśmiechu. Już go nie odwiedzę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz