Ostatnio dni mają jakieś dziwne właściwości. Albo niemożliwie się rozciągają i wtedy mam wrażenie, że dzień trwa 24h plus jeszcze jakieś 12h na nocne odsypianie wrażeń albo kurczą się nielitościwie kiedy zaraz po otwarciu oczu muszę je szybciutko zamykać, bo to już pora spania. Równowaga w przyrodzie jednak musi być. Ostatni czas obfitował w baaardzo długie dni, więc nie mogę być zaskoczona, że dzisiejszy dzień to jedna chwilka. A tyle miałam na tą sobotę planów i wyjazd „do stolicy“ (jak to ostatnio żartowaliśmy z kolegi z pracy, który notabene w Reykjaviku mieszka) na zakupy i mecz chłopaków i obiad z moim ulubionym ryżem, do którego wreszcie kupiłam przyprawę i ciasto obiecane od tygodnia współlokatorowi i jeszcze dużo „prac sezonowych“ w domu. A tu się okazało, że na zakupy za późno, chłopcy pojechali sami, na obiad zjadłam śniadanie, a do ciasta nie mam dziś serca (i chyba głównego składnika). Reszta prac tylko nieśmiało spogląda na mnie z kątka i chyba wcale mnie nie potrzebuje, albo sfochały się, że się do nich nie zabieram. A tu jeszcze muszę się trochę ogarnąć, bo wieczorem jedziemy do Akranes do koleżanki na ciasto, a później imprezę. A zamiast tego przeglądam blogi i uskuteczniam buszowanie po internecie w poszukiwaniu bliżej nieokreślonego czegoś. I gdzie moja dyscyplina?
A muzycznie za sprawą mojej Madzi. Podesłała mi link do youtube.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz