niedziela, 31 października 2010

Paneer

Wczoraj zrobiłam paneer. Indyjski ser. Skusiła mnie łatwość przygotowania, bo inaczej bym się chyba nie skusiła. Od miesiąca czy coś koło tego mam uczulenie na Indie i wszystko co z nimi związane. wrrr
Paneer to delikatny serek, coś jak nasz polski twaróg, z tym wyjątkiem, że nie jest tak kwaskowaty, a raczej mdły w smaku. Jest cudowny i delikatny. Nigdy nie wrócę już do tradycyjnego twarogu. Paneer zrobiłam z tego przepisu.


Paneer

2l mleka
4łyżki soku z cytryny (ja dałam 6)

Mleko zagotować. Zmniejszyć ogień, dodać cytrynkę. Mieszać co jakiś czas, potrząsać. Gotować, aż wytrąci się serwatka, a mleko się scali, czyli będzie pływać w kawałkach po powierzchni, a na spodzie zostanie woda. Wylać na bawełnianą ściereczkę, przepłukać zimną wodą - wycisnąć. Powtórzyć numer z wodą i wyciskaniem. Umocować gdzieś, żeby ściekała woda. Ewentualnie można położyć i docisnąć deską, żeby powstał ładny kształt. Zostawić tak na kilka godzin. Mój wisiał całą noc.


A teraz coś z wykorzystaniem paneer'u.


Chenna

1 porcja sera paneer
1 łyżeczka mąki
1 łyżeczka cukru pudru (ja dałam 5, bo łasuch jestem i na bardzo słodko lubię)

Paneer ugniatać, aż do gładkości. Dodać cukier i mąkę i ugniatać, aż do połączenia składników.

Wyjątkowa pychota to jest.

czwartek, 14 października 2010

Urodzinowo

Chwilowo tylko tyle, ale obiecuję rozpisać się szybciutko trochę bardziej :):*

wtorek, 28 września 2010

Dzień Jabłka

Pieczone jabłka z miętowymi lodami :D
Pyszności moje :)

niedziela, 26 września 2010

Ciasto marchewkowe

Czy już wspominałam jak się cieszę, że w końcu zdecydowałam się na przeprowadzkę? Otóż cieszę się bardzo! To była jedna z moich najlepszych decyzji na Islandii. Mam świetnych współlokatorów i w końcu warunki do wyżycia się w kuchni:D Ale o tym za chwilę. Najpierw moje wyżycie się na zakupach. Jestem typową kobietą, która uwielbia kupować ciuszki i te wszystkie kobiece pierdółki, ale oczy świecą mi się najbardziej chyba dopiero kiedy widzę takie cudeńka, jak te, z którymi wróciłam wczoraj :)

Po powrocie do domu wpadliśmy prosto na imprezę, którą zorganizowali nasi współlokatorzy. Jaka okazja? Bez okazji. To też dobra okazja:) Długo przy stole nie usiedziałam. Postanowiłam i ja coś dorzucić do tego spotkania. Co można zrobić szybko, a nawet bardzo szybko kiedy ma się kolegę, który zgodzi się pomóc? Ciasto marchewkowe. Szczęściem marchewkę miałam, a reszta też się w szafkach znalazła. Przygotowałam szybko blachę i ciasto ze wszystkich składników oprócz marchewki i wróciłam do towarzystwa, a kiedy M. skończył obiad obrał i starł marchewkę. Pozostało tylko wymieszać i wstawić do pieczenia. Przy tych ostatnich czynnościach już towarzyszyli mi wszyscy:D

Ciasto marchewkowe

40 dag marchewek
4 jajka
1,5 szklanki cukru
2/3 szklanki oleju
2 szklanki mąki
3/4 łyżeczki soli
2 łyżeczki proszku do pieczenia
2 łyżeczki cynamonu

Marchewkę obrać i zetrzeć na tarce o drobnych oczkach. Dodać wszystkie składniki i dokładnie wymieszać. Wlać do przygotowanej formy. Piec 1h w temp. 160st.C

Niestety nie jestem w stanie podać źródła tego przepisu, ponieważ to ciasto robię od wielu lat i trochę pozmieniałam w proporcjach. Ciasto to towarzyszyło mi przy tak wielu okazjach, że można powiedzieć, że nie pamiętam nawet już życia bez niego :)

sobota, 25 września 2010

Zapowiedź

Dni uciekają niepostrzeżenie i już nowy weekend do nas zawitał. Tym razem post będzie króciutki, bo to tylko zapowiedź wtorkowej zabawy. A jakiej? Niech podpowiedzią będzie zdjęcie :D A ja śmigam w poszukiwaniu przepisów.
jabłko

sobota, 18 września 2010

Leniwa sobota

Ostatnio dni mają jakieś dziwne właściwości. Albo niemożliwie się rozciągają i wtedy mam wrażenie, że dzień trwa 24h plus jeszcze jakieś 12h na nocne odsypianie wrażeń albo kurczą się nielitościwie kiedy zaraz po otwarciu oczu muszę je szybciutko zamykać, bo to już pora spania. Równowaga w przyrodzie jednak musi być. Ostatni czas obfitował w baaardzo długie dni, więc nie mogę być zaskoczona, że dzisiejszy dzień to jedna chwilka. A tyle miałam na tą sobotę planów i wyjazd „do stolicy“ (jak to ostatnio żartowaliśmy z kolegi z pracy, który notabene w Reykjaviku mieszka) na zakupy i mecz chłopaków i obiad z moim ulubionym ryżem, do którego wreszcie kupiłam przyprawę i ciasto obiecane od tygodnia współlokatorowi i jeszcze dużo „prac sezonowych“ w domu. A tu się okazało, że na zakupy za późno, chłopcy pojechali sami, na obiad zjadłam śniadanie, a do ciasta nie mam dziś serca (i chyba głównego składnika). Reszta prac tylko nieśmiało spogląda na mnie z kątka i chyba wcale mnie nie potrzebuje, albo sfochały się, że się do nich nie zabieram. A tu jeszcze muszę się trochę ogarnąć, bo wieczorem jedziemy do Akranes do koleżanki na ciasto, a później imprezę. A zamiast tego przeglądam blogi i uskuteczniam buszowanie po internecie w poszukiwaniu bliżej nieokreślonego czegoś. I gdzie moja dyscyplina?
A muzycznie za sprawą mojej Madzi. Podesłała mi link do youtube.

czwartek, 16 września 2010

"Nie jesteś sama"

W ciszy nocnej rozbrzmiewa głos Seweryna Krajewskiego w piosence “Nie jesteś sama”, a ja spoglądam w stronę łóżka, gdzie zmęczony po pracy śpi M. Znowu wierzę w szczęście, które uśmiecha się i do mnie. Ostatnio przemeblowałam trochę swoje życie - zmieniłam miejsce zamieszkania, otaczających mnie ludzi i spotkałam świetnego faceta, który się trochę natrudził, żeby ze mną być. Widzę jak wszystko zaczyna powoli wracać na właściwe tory, które prowadzą w najwyraźniej dobrym kierunku. A co przyniesie przyszłość? Narazie nie chcę patrzeć za daleko, choć może wkrótce . . . ? Ale teraz cichosza, niech M. jeszcze chwilę pośpi zanim będę musiała obudzić go, żeby poszedł położyć się do siebie :)
A na koniec moja dzisiejsza piosenka.

wtorek, 3 sierpnia 2010

Nocne rozmyślania

Jak trudno położyć się spać mając głowę wypełnioną cudownymi wydarzeniami z ostatnich tygodni! Tyle się wydarzyło, tyle przeżyłam, tak wiele emocji teraz mną szarpie . . . Nawet wydarzenia sprzed miesiąca dyskretnie wyglądają z zakątków pamięci pojawiając się w formie nieśmiałego uśmiechu na moich ustach. Jak można przejść obojętnie wobec otaczającego piękna? Człowiek powinien umieć cieszyć się z małych radości, które pojawiają się na jego drodze. Zbierać je jak drobne kamyczki, z których wreszcie powstanie wielka góra, po której się wspinamy do osiągnięcia rozpierającego duszę szczęścia. Stawiajmy sobie coraz większe wymagania, osiąganie ich drobnymi krokami będzie jeszcze przyjemniejsze. A jeśli czegoś nie uda się nam zdobyć? Nie ma powodów do zmartwień. Przecież nawet Kubuś Puchatek powiedział, że jedzenie miodu jest bardzo przyjemne, ale najprzyjemniejsza jest ta chwila tuż przed rozpoczęciem jedzenia. Najprzyjemniejsze będzie więc powolne przygotowywanie się do zdobycia kolejnego szczytu, a jego zdobcie (tak jak zjedzenie pierwszej łyżeczki, a może w tym wypadku pierwszej łapki) miodu będzie ukoronowaniem.
kubuś

niedziela, 27 czerwca 2010

Pierś z kurczaka z serem pleśniowym

Lubię gotować, ale to moje gotowanie zawiera pewien haczyk. Nie przepadam za ’zwykłą’ kuchnią. Typowe kotlety schabowe czy mielone, lub tradycyjne zupy gościły w moim repertuarze kiedy mieszkałam z rodzicami i bratem. Znając ich zapatrywania kulinarne gotowałam zupy na żeberkach z obowiązkową marchewką i z ziemniaczkami pokrojonymi w kostkę. Kotlet schabowy, robiony dokładnie jak uczyła kiedyś mnie mama wjeżdżał na stół obowiązkowo w towarzystwie ziemniaczków i tradycyjnej surówki. Moje wyżycie kulinarne na dania jak na obrazkach z książek kulinarnych czy restauracyjnych talerzy musiało poczekać. Z czasem wycfaniłam się i kiedy rodzina dostawała kotlet schabowy, dla mnie smażył się już De volaille, który w dodatku zamiast zwykłej panierki obtoczony był sezamem. Czasem udawało mi się przemycić na obiad coś innego. Moje uwielbienie dla wszelakich makaronów podziela trochę także moja rodzinka, więc makarony z różnymi wymyślnymi sosami mogły pojawiać się trochę częściej.
Teraz kiedy mieszkam sama jedynym ograniczniem jest wyobraźnia lub jakiś trudno dostępny składnik. Wyszukuję przepisy w internecie i te, na widok których leci mi ślinka, staram się powielać. Danie raz spróbowane w restauracji staram się odtworzyć z pamięci lub przeszukuję przebogate zasoby internetu, byle zbliżyć się do ideału. I nawet kiedy nie uda mi się odtworzyć dokładnie tego smaku, dzięki moim modyfikacjom mam coś ciekawego na talerzu. :)
Tuż obok makaronów wielkim uwielbieniem dażę kurczaka. Jego mogłabym jeść pod każdą postacią. Tak jak i dziś wyjęłam z zamrażarki pierś z kurczaka i ruszyłam na poszukiwania nowego sposobu przygotowania go. Znalazłam coś nowego, o czym chyba sama bym nie pomyślała. Zatem czas zabrać się do pracy.

Pierś z kurczaka z serem pleśniowym

1 podwójna pierś z kurczaka
150g sera dowolnego sera pleśniowego
1/2 kostki masła
makaron

Pierś z kurczaka pokroić w cienkie paseczki. Ser pokroić w grubsze plastry. Masło także pokroić w paseczki.
Na dno żaroodpornego naczynia ułożyć masło, na to plastry piersi tak, by przykryły dno, kolejno ser i tak, aż do wyczerpania produktów, lecz tak, aby ser był na wierzchu.
Całość przykrywamy i wkłądamy na ok. 20 min. do nagrzanego piekarnika.
W tym czasie gotujemy makaron.
Po wyjeciu z piekarnika mięso dzielimy na porcje, a powstałym sosem maślano-serowym polewamy makaron.

Smacznego!

sobota, 26 czerwca 2010

Dlaczego mężczyźni kochają zołzy

W końcu zabrałam się za czytanie książki, o której moja Madzia wspominała mi już rok temu. Od razu ściągnęłam sobie e-book'a, ale jakoś nie mogłam się za niego zabrać. Korzystając ze ślicznej soboty, postanowiłam choć ją zacząć. Jak będzie ze skończeniem jeszcze nie wiem znając moje podejście do poradników w stylu 'jak żyć'. Zobaczymy.
Na początek cytat z niej:
Seksapil jest w pięćdziesięciu procentach tym, co masz, a w pięćdziesięciu procentach tym, co ludzie sądzą, że masz. SOPHIA LOREN
Dlaczego mężczyźni kochają zołzy

niedziela, 20 czerwca 2010

Dla mojego Ś.P. Wujka

Wraz z polskim latem miał pojawić się na moim blogu ciepły powiew. Może bryza z nad oceanu omijając konie pasące się tuż za moim oknem wpadła mi do pokoju i sprawiła, że chciałam odświeżyć mój blog?
Życie za oknem tak pięknie tętni. Chciałam, żeby cud mojej Islandii zagościł na nowo na stronach bloga. W końcu czyż nie jest pięknym, kiedy polski zmarźluch na wyspie ognia i lodu zamienia się w zimno luba, który idąc w bluzce na ramiączka dziwi się, że jest tak gorąco? Po drodze sprawdziłam temperaturę 12°C. Brakuje relacji z wycieczki firmowej, bardzo zresztą udanej. Chciałam się podzielić inspiracjami, które mnie ostatnio dopadły i głupstwami, które tak wprawnie mi już wychodzą. Jednak to się teraz nie pojawi. Nie wiem kiedy. Może za parę dni.
Teraz istnieje w mojej głowie jedna uparta myśl. Czy to kara za wyjazd na Islandię (tak kochaną zresztą przeze mnie) czy może wyspa przynosi mi pecha!
Na Islandię przyleciałam 1 czerwca rok temu.
13 sierpnia zmarła moja mama.
Dziś, po niespełna roku od tego koszmarnego dla mnie dnia, dowiedziałam się, że zmarł mój wujek.
Jeszcze nie zdjęłam jednej żałoby, a już przywdziewam drugą. Nie mogę przestać myśleć jak okropnie niesprawiedliwy jest ten świat. Zabrał mi w ciągu jednego roku dwoje bardzo bliskich i kochanych ludzi.
Z wujkiem widziałam się ostatni raz na pogrzebie mamy. Póżniej nawet rozmawiałam z ciocią, że kiedy przylecę na urlop w grudniu, to przyjadę do nich. Jednak ten miesiąc, który spędziłam w polsce był tak zabiegany. Jeszcze tyle spraw musiałam pozłatwiać. Doszły też wielkie porządki w domu, w rzeczach mamy, których nie miałam siły zrobić w sierpniu. Przygotowania do świąt też mnie zaabsorbowały. A w pierwszym tygodniu po świętach już wracałam spowrotem, więc nie pojechałam do nich. Obiecałam sobie jednak, że w tym roku pojadę do nich na tydzień. Wrócę do lat dzieciństwa i spędzanych u nich ferii i wakacji. Wujka zawsze się trochę bałam, ale w bardzo pozytywny sposób. Szanowałam go i podziwiałam, był moim autorytetem tak w dzieciństwie jak i teraz w doroslym życiu. Był bardzo ciepłym człowiekiem, rodzinnym, domowym. Jako dziewczynka wierzyłam, że on może wszystko, nie ma rzeczy niemożliwych dla niego i o co kolwiek poproszę dostanę to. Nigdy nie zapomnę naszych wypraw nad jezioro, jego opowieści, tego jak pokazywał i tłumaczył mi świat. Jak zabierał mnie do restauracji w parku i zamawiał duże lody, które pałaszowałam z zachwytem. I tajemnicy, która nas wtedy łączyła - nie mówić nic cioci, żeby nie dowiaedziała się, że zanim przyszliśmy na obiad był deser :D Jemu mogłam powiedzieć co się dzieje kiedy już nie dawałam sobie rady z dorosłym życiem. To on potrafił wysłuchać problemów i wiedział kiedy potrzebuję rady, którą potrafił znaleźć, a kiedy poprostu chcę się wygadać.
A teraz go nie ma. Nie ma jego mądrości, zrozumienia, spokoju, uśmiechu. Już go nie odwiedzę.
czarna wstążka

środa, 2 czerwca 2010

Problemy techniczne

Ze względu na problemy techniczne, które pojawiły się nie tylko w moim świecie komputerowo-internetowym, ale również prywatnym miałam sporą przerwę w pisaniu. Teraz delikatnie postaram się uzupełnić braki w życiorysie.
Prawo jazdy zdane bezproblemowo! JUPIII
A od zeszłego czwartku jestem szczęśliwą posiadaczką własnych czterech kółek. Moja nowa miłość - Daihatsu Terios. W końcu czuję się wolna i szczęśliwa! Zaliczyłam z moim maleństwem jazdę po najgorszych korkach Reykjaviku - chciałam wypróbować mój nowy GPS, który mnie tak wpakował. Na parkingu, kiedy miałam już jechać uderzył mnie w tylni bok uroczy staruszek na skuterze - tak skutecznie cofał. Oczywiście szybko zwiał, na szczęście nic nie widać.
Zajęłam się w końcu też sobą. Wczorajsza wizyta u fryzjera, zmiana fryzury i kolacja z Laurą, koleżanką z pracy podbudowały mnie i pokazały, że po trzech miesiącach zaczynam wracać do życia.
Wspominałam, że nie jestem już z Marcinem?
Byle do soboty. Mamy imprezę firmową. Wyprawa w nieznane. Dowiemy się dopiero jak dotrzemy na miejsce. Mamy się ciepło ubrać i w drogę. Hej przygodo! Nadchodzę!

czwartek, 25 lutego 2010

Zima

Piękną zimę mamy tej wiosny. Obudziła nas dziś zamieć. Przyszła niespodziewanie, a była tak duża, że momentami nie widać było nic przed maską samochodu. Mnóstwo śniegu przy ogromnym wietrze. Szał. A w pracy od rana słyszałam pytania czy dziś mam jazdę. Bardzo śmieszne - przynajmniej dla nich. Jazdę mam jutro i pietra. Do tej pory moje jazdy odbywały się w pogodzie bardziej wiosenno-letniej. A egzamin praktyczny mam w przyszły czwartek. Oby do tej pory śnieg poszedł sobie w diabły, bo mogę mieć problemy ze zdaniem. Zwłaszcza, że i tak się boję.

niedziela, 21 lutego 2010

Kobieta - kobra

Przeglądając demotywatory znalazłam coś co koniecznie muszę wrzucić. Bardzo prawdziwe. kobra
Drugi, który mi się bardzo spodobał. Życie byłoby lepsze, gdyby było więcej takich ludzi.
pewnego przyjaciela

Peeling z kawy

Tego, że jestem zakochana w kawie mówić nie muszę. Świadczą o tym choćby hektolitry wypijanej przeze mnie kawy. Zwłaszcza mojej niekwestionowanej królowej marocchino. marocchino Pitej ze szczególnym upodobaniem w mojej ulubionej kawiarni Illy w Reykjaviku. A tu ja przed nią. przed Illy
Od dziś jednak kawa objawiła mi się z innej strony. Wszystko to za sprawą mojej koleżanki Renatki. Opowiedziała mi ona wczoraj o peelingu, który stosuje jej córka - z kawy. Poszukałam dziś w necie i jest efekt.
250g kawy
1 łyżeczka cynamonu
1 łyżeczka soli
Dodać do tego żelu pod prysznic, można też olejków eterycznych o ulubionym zapachu. Wymieszać wszystko, żeby powstało błotko i wcierać w całe ciało ok. 15 minut. Efekt jest zachwycający. Moja skóra nigdy nie była tak gładka, a ja co chwilę wdycham zapach kawy unoszący się z mojego ciała. mniam :D

środa, 17 lutego 2010

Prawo jazdy

Dziś miałam egzamin teoretyczny na prawo jazdy. Zdałam, ale nie bez nerwów. Tutaj zasady są trochę inne niż w Polsce. Przede wszystkim nie zdajesz na komputerze, ale po prostu dostajesz książeczkę z pytaniami, kartkę i jedziesz. I niestety możesz oblać już na pierwszym pytaniu, np. jeśli prawidłowa odpowiedź to a i b, a ty zaznaczysz c, to już masz trzy błędy - raz za zaznaczenie nieprawidłowej odpowiedzi, a dwa za nie zaznaczenie prawidłowych. W pierwszej części na 15 pytań można zrobić dwa błędy, w drugiej, na kolejne 15 pytań aż 5 błędów. W sumie dopuszczalna ilość błędów to 7, co nie wydaje się już takie duże, kiedy pomyśli się, że w najgorszym wypadku suma błędów to 90! Ja zrobiłam jeden i jestem z siebie dumna. Z części praktycznej mam wyjeżdżone 10h, więc po załatwieniu dziś u ubezpieczyciela Marcina samochodu, a w piątek na policji (takie zawalenie mają) będę mogła sobie jeździć samochodem z Marcinem na miejscu pasażera. O ile da mi go poprowadzić. Faceci i ich ukochane samochodziki. :/
samochody
18.02.2010:
Komentarz mojego faceta, kiedy przypadkiem zobaczył zdjęcie powyżej: "to z mojej gry". Faktycznie - okładka gry "Colin McRea Dirty" Już zapowiedział, że jutro w pracy powie kolegom (islandczykom)jakie to zdjęcie wrzuciłam. Extra. Kretyni będą mieli się z czego śmiać do poniedziałku.

Walentynkowo

Dziś dwie notki, bo tematy daleko rozbieżne.
Na początek cukierkowo, różowo, słodko, czyli walentynkowo. Moje kochanie zabrało mnie na pyszną kolację do Energia. Rewelacyjne jedzenie, fajny wystrój i klimat miejsca, dopełnieniem jest miła obsługa, co jednak na Islandii jest normą. Szybka zmiana miejsca i już jesteśmy w kinie. Mój skarb pomyślał wcześniej o biletach, bo niestety nie dostalibyśmy ich już. Straszny tłok był. Film z Marcina serii JakMożnaToOglądać. Czyli komedia romantyczna i oczywiście mu się spodobało :)Valentine's day
A prezent dostałam zaraz po północy. Łzy wulkanu - kolczyki.
Serce

czwartek, 11 lutego 2010

Tłusty Czwartek po Islandzku

W mojej pięknej Islandii nie znają Tłustego Czwartku. Chyba trzeba by ich tego nauczyć. Wtedy częściej byłoby na słodko - w najbliższy poniedziałek obchodzą Dzień Ptysia. Podobnie jak my objadamy się pączkami, oni stawiają na ptysie. Podobno strasznie słodki krem w nich jest. Cóż, ocenię sama w poniedziałek i śpiesznie o tym doniosę. A na razie moje wydanie tłustego czwartku po islandzku. I pierwsze podrygi wiosny w naszym pokoju. :]
http://www.paczekdlaciebie.pl/295739

środa, 20 stycznia 2010

Po planach . . .

Mieszkanie totalna porażka!
Kawa w innej kawiarni niż nasza - porażka!
W domu okazało się, że nie możemy się wyprowadzić!
Ciekawe co jeszcze się spieprzy? Może dziś w nocy spadnie na Tindar meteor, który rozwali wszystko kompletnie? Tylko czemu taka perspektywa mnie nie przeraża, a powoduje niejasne uczucie ulgi?
deszcz

Ciężki dzień

Dzisiaj dzień godzinnej pracy. Po 8 poszłam do Gudiona się zwolnić. Wyjątkowo głupio to wymyślone, żeby kobieta musiała tak cierpieć co miesiąc. Siedzę sobie w domku i czekam na Marcina - po pracy jedziemy obejrzeć mieszkanie do wynajęcia. Już się nie mogę doczekać, choć Marcin mi powtarza, żebym się nie nastawiała, ale ja i tak się cieszę, że wreszcie czynnie zaczynamy czegoś szukać. Chciałabym już mieszkać w Reykjaviku. Po tak męczącym tygodniu (w pracy jest gorąco) nie mogę się doczekać piątku - idziemy z Marcinem na basen, a sobota będzie dla mnie świetnym dniem. Zaczynam kurs prawa jazdy, później zakupy, a wieczorem impreza firmowa. No i gdzie ta sobota? A na razie torebka, którą w sobotę kupiłam na tą imprezę. Szafeczka, którą wypatrzył Marcin. I róża, którą dostałam od polityka, którego spotkaliśmy w sobotę w Bonusie. Tak zdobywają tu głosy. :)

poniedziałek, 11 stycznia 2010

Kolczyki

Moje dzisiejsze trzy pary kolczyków.
I dzieła przedwczorajsze.
Plus kolczyki, które Marcin zrobił dla mnie własnoręcznie. Chyba powinnam była wziąć ze sobą na Islandię drugi zestaw narzędzi, bo mojemu Skarbowi spodobało się to zajęcie, ale cicho sza. Nie mogę o tym nikomu mówić, bo to tajemnica :D

niedziela, 10 stycznia 2010

Żart

Dziś zamiast standardowej notki będzie żarcik. Roześmiałam się już w połowie, a czytając na głos Marcinowi śmiałam się cały czas. :D

kurde wyobraz sobie
nie wiem czy zjarany bylem
ale 7 krasnoludkow widzialem
wracam sobie z bilarda, ide sobie ide, a patrze 7 ludkow idzie.. ale nie wyraznie widzialem
podeszlem do jednego, zlapalem za czubek czapki
i ch*j laską dostalem
a to mohery byly k*rwa...wracaly z kosciola
ale jak 7 krasnoludkow...
gdyby jeszcze spiewali: hej ho hej ho do pracy by sie szlo
to dopiero bym sie zeschizowal
te faje niedobre byly

piątek, 1 stycznia 2010

Nowy Rok

Pierwszego stycznia zawsze jesteśmy pełni entuzjazmu, gotowi przenosić góry. Naturalną konsekwencją tego stanu są postanowienia noworoczne. Co roku obiecujemy sobie poprawę, będziemy lepsi, bardziej dbający o siebie i innych; ogólnie jesteśmy w stanie naprawić cały świat!
Dla zachowania tradycji również ułożę sobie taką listę, a za rok zrobimy rozliczenie.
1. Rzucę palenie.
2. Zrzucę 9 kg wszystkimi dostępnymi metodami.
3. Zacznę oszczędzać (praca za granicą nie bardzo ma sens, jeśli wydaję praktycznie całą pensję;)
4. Pójdę wreszcie na kurs prawa jazdy i zdam go za pierwszym razem.
5. Zapisać się z Marcinem na naukę tańca i zaciągnąć go tam ;D
6. Podszlifowanie angielskiego i nauka islandzkiego przynajmniej w stopniu komunikatywnym.
7. Lepiej zadbać o siebie, w sensie dietka, ćwiczenia wszelakie (taniec w to wchodzi), zacząć z większą regularnością używać kosmetyków pielęgnujących, które z takim upodobaniem skupuję :D
Przepis na udany rok